ARCHIWUM
FACEBOOK
Historia Ludzie

Ostry punkt widzenia

Tekst jest laudacją Artura Howzana na cześć p. profesora Jerzego Szaflika wygłoszoną w dniu 19 kwietnia 2017 roku w związku z uhonorowaniem Profesora Honorową Nagrodą Komisji Historycznej Ruchu Studenckiego.
Artur Howzan jest autorem wywiadu rzeki z prof. J. Szaflikiem „Ostry punkt widzenia” wydanego przez wydawnictwo M-D-M.
________________________________________________________________________________

Opowiem Państwu w paru słowach o karierze chłopaka z podczęstochowskiej wsi, o Jerzym Szafliku, który w trudnych i bardzo ubogich latach pięćdziesiątych, ale już po gomułkowskim październiku – postanowił sobie zostać lekarzem.


Profesor Jerzy Szaflik [fot. M.D.M.]

Nie strażakiem, lotnikiem czy piłkarzem, o czym marzyła w tamtych czasach większość jego rówieśników – ale właśnie lekarzem . Nie tylko dlatego, iż kilku jego wujków, ciotek , kuzynek i kuzynów stanęło już przy łóżkach chorych i przy operacyjnych stołach. Nie tylko dlatego, iż przeczuwał, że uwalnianie ludzi od choroby i cierpienia to niezwykła i satysfakcjonująca przygoda. Nie tylko też dlatego, że imponował mu społeczny prestiż tego jedynego w swoim rodzaju zawodu. Ale i dlatego, że miał już wtedy tę młodzieńczą pewność, to niesłabnące przekonanie, iż będzie się dobrze czuł w białym kitlu z niedbale przewieszonym stetoskopem i z humanistyczną przysięgą Hipokratesa na ustach, której treść i sens szybko uznał za życiowe credo. W rezultacie, już w realu, jak to dziś mówią, a nie w sferze marzeń, chłopięce postanowienie, sumiennie i uparcie, krok po kroku, – jak to on -realizował. A że konsekwencji, pracowitości i talentu mu nie brakowało, więc przy okazji, właściwie sam do końca nie wiedząc kiedy to się stało – został po prostu okulistą numer jeden i prawdziwym gigantem polskiej medycyny.

Upragniony dyplom zdobył w Śląskiej Akademii Medycznej 48 lat temu, a patronowali mu i towarzyszyli w drodze do tytułów sami mistrzowie od profesora Mądroszkiewicza po profesor Gierkową. Zaprzyjaźniony z niezrównanym w świecie carem okulistyki, mającym zresztą w żyłach sporo polskiej krwi Światosławem Fiodorowem – potrafił nie tylko przyswoić sobie najnowsze techniki operacyjne w transplantologii rogówki, usuwaniu zaćmy, leczeniu jaskry i skomplikowanych schorzeń gałki ocznej. Potrafił je też twórczo rozwijać, aspirując do coraz wyższych stopni naukowych. Jako 35-latek już był samodzielnym pracownikiem nauki, docentem habilitowanym /takie to były kiedyś tytuły/, a kiedy pojawiła się technika laserowa – został pionierem mikrochirurgii w Polsce. I to jakim ! Nie z zawodu, a z najprawdziwszego zamiłowania. Pokochał to siedzenie przy pacjencie i operowanie obiema rękami i obiema nogami z precyzją i doskonałą koordynacją ruchów, opanowaniem, refleksem i umiejętnością błyskawicznego podejmowania decyzji. Błyskawicznego, bo laser nie pozwalał i nie pozwala na błędy, ba, nie daje szans na poprawkę…
Przed dwoma laty próbowaliśmy z profesorem obliczyć ile tych operacji wykonał od końca lat sześćdziesiątych po ostatnie miesiące. Wyszło nam, że nie mniej niż 20 tysięcy, a pewnie i trochę więcej. Proszę uruchomić wyobraźnię – 20 tysięcy ludzi po operacjach, a do tego kilkadziesiąt tysięcy diagnoz, zabiegów i długich procesów ratowania pacjentów przed ślepotą i życiem w ciemnościach – to całkiem spore miasto ! Miasto, które potwierdziło jakże piękne życiowe motto profesora: „Służba pacjentowi jest nieustającą misją”.

A przecież nie tylko operował. Na Śląsku, a potem w Warszawie, na akademii medycznej, dzisiaj uniwersytecie, z którą to uczelnią jest związany od 27 lat, wychował kilka pokoleń okulistów. Był promotorem ponad trzydziestu doktorów i doktorów habilitowanych, zrecenzował ponad pół setki prac doktorskich i habilitacyjnych, jest autorem i współautorem niemal czterystu publikacji naukowych, w tym – kilkudziesięciu zamieszczonych w czasopismach zagranicznych. Jako aktywnego i kreatywnego naukowca znają go w kilkunastu światowych i krajowych organizacjach i towarzystwach oftalmologicznych, których jest członkiem. Kreatywnego, bo zawsze przedkładał tworzenie nad destrukcję, budowę nad rozbiórkę. Potrafił zaprojektować merytorycznie, opracować założenia i program dwóch szpitali okulistycznych. Co więcej – przekonać do ich budowy polityków i urzędników, zebrać, by nie powiedzieć – wyżebrać na nie środki i stworzyć je od podstaw. Nie musiał żebrać tylko u premiera Cimoszewicza, który rozumiał jak potrzebne było pięć milionów na dokończenie i doposażenie warszawskiej kliniki, więc je wysupłał z rezerwy budżetowej. Z tej właśnie stołecznej kliniki, której dyrektoruje do dziś – zrobił instytucję o świetnej marce. Naprawdę mu się to udało, zachowując przy tym nieskazitelna opinię, mimo wyjątkowo obrzydliwych prób zdezawuowania jego pozycji pod koniec kolejnej kadencji Krajowego Konsultanta w dziedzinie okulistyki, którą to funkcję pełnił 14 lat przeżywając sześciu premierów. Obrzucony błotem przez ministra zdrowia, którego nazwiska nie wymienię, bo w tym gronie zbyt wielki byłby to dla niego zaszczyt, oskarżony publicznie o nadużycia w obrocie organami, praktycznie skazany bez sądu i rzucony na żer wszystkim hienom tego świata, zgodnie ze znana u nas zasadą, że najpierw faceta powiesimy, a potem sprawdzimy czy wisi sprawiedliwie – nie poddał się ani na chwilę. Ostro walczył o swój honor i dobre imię, wspierany solidarnie przez świat medyczny i tysiące pacjentów., rodzinę i przyjaciół, a tych ma bez liku. Oczyszczony wreszcie przez wszystkie komisje, prokuratury i sądy z wszelkich zarzutów– nie dał upustu żalowi i rozgoryczeniu. Niezrażony dalej robił swoje, jak to mówił Młynarski – uczył, wykładał, leczył, operował, diagnozował, kierował, budował, modernizował. I robi to do dziś. A kiedy pytam –jak znajdował i znajduje na to wszystko czas, powtarza tylko, że wystarczy wstawać codziennie przed piątą i nie przestawać się dziwić, że doba kończy się już po dwudziestu czterech godzinach…
Ile trzeba mieć w sobie siły, ile uporu, jakie mieć cechy osobowe, by zrobić w życiu tyle dobrego, ile udało się profesorowi ? Gdzie są źródła tej mocy ? Tej dobrej strony mocy… No, cóż, na pewno w rodzinie, stosownym, jak się to mówi „dobrym wychowaniu”. Na pewno w szkole, bo Bracia Lassalianie i częstochowskie liceum Traugutta, pełne znakomitych absolwentów, potrafiły wydobyć i wzmocnić mnóstwo dobrych cech u ciekawego świata nastolatka, optymistycznie nastawionego do życia i bardzo szybko, bo już w wieku 12 lat szukającego samodzielności. Jest jednak jeszcze coś, co miało naprawdę ogromny wpływ na dorosłe Szaflikowe życie. Otóż nieaktywny społecznie indywidualista w czasie przedmaturalnym – już na uczelni jako student medycyny pełną gębą – niespodziewanie zaczął odkrywać uroki i zalety pracy w grupie. Katalizatorem był niby drobiazg -ledwie zaczął studiowanie, w kilka dni po inauguracji koledzy wybrali go starostą grupy. Jednogłośnie. No i nagle poczuł się potrzebny, w konsekwencji uznał, że nie wypada zawieść, bo honor i duma nie pozwalają.. A potem już poszło z górki… szaleństwo społecznego działania…
Tu , szanownym obecnym, nie muszę tłumaczyć czym były i jaką fantastyczną rolę spełniały organizacje studenckie, których było na uczelniach sporo i miały rzeczywiście społeczny charakter. Najpopularniejsze ZSP, do którego należeli prawie wszyscy, potem ZMS i ZMW, oczywiście z pokrywającym się członkowstwem, wreszcie AZS, ruch kilku tysięcy kół naukowych, klubów, a dookoła setki, tysiące konkursów, olimpiad, turniejów, festiwali… Było się gdzie wyżyć, nauczyć współżycia z rówieśnikami, z czym rodacy zawsze mieli problemy, popróbować sił w przewodzeniu i liderowaniu, po prostu w pracy na rzecz innych. To był dzisiejszy wolontariat, tyle że naprawdę masowy. Także szkoła samodyscypliny i odpowiedzialności. Student Szaflik w tym właśnie ruchu utwierdzał się w przekonaniu, że potrafi, że nie jest gorszy od innych, i że można czerpać mnóstwo radości z organizacji obozów wakacyjnych, wycieczek i zawodów sportowych. Mniej, co prawda, może nawet wcale, z konieczności noszenia czasem zms-owskich szturmówek, no ale takie były przecież czasy. Rekompensatę stanowiła satysfakcja, jaką dawało przygotowywanie „białych niedziel” i organizowanie badań, pod opieką profesorów oczywiście, górników i ich płuc ze skłonnościami do pylic, steranych serc i ogólnej niewydolności. Tak na marginesie – potrafili te badania robić zjeżdżając pod rękę z klasą robotniczą kilkadziesiąt, nawet kilkaset metrów w dół. Kto choć raz był w kopalni ten wie, co to znaczy…
To właśnie wtedy narodził się w chłopaku spod Częstochowy ten prący nieustannie do przodu imperatyw działania. I już nigdy go nie opuścił – ciągle trzyma mocno. Za kilka dni na warszawskim Nowym Mieście zacznie funkcjonować nowa klinika okulistyczna profesora Szaflika. Budował ją trzy lata, jak zawsze z perfekcją i profesjonalizmem, więc nerwów stracił co niemiara. Na szczęście nie miał już z czego siwieć, zbielał już przy budowie poprzednich szpitali. Ten będzie wizytówką możliwości polskiej okulistyki. Ale kiedy pytam o te najnowocześniejsze urządzenia i sprzęt klasy światowej – profesor jak to humanista z urodzenia i przekonań – sukcesu upatruje jednak nie w maszynach, a w ludziach. Gromadzi wokół siebie najlepszych, a oni chętnie do niego lgną. Przy nim są pewni powodzenia. To jest po prostu kwestia autorytetu.
Jakby tego wszystkiego było mało, chociaż latka lecą, imperatyw jakoś się nie starzeje i wyraźnie nie daje spokoju kawalerowi Złotego Medalu Alberta Schweitzera. Powstaje właśnie profesorska fundacja, która ma wspomóc prywatnymi funduszami i fachowością specjalistów – utykającą i boleśnie kulejącą publiczną służbę zdrowia. W okulistyce, rzecz jasna, głównie dziecięcej. Cele są niesłychanie ambitne, ale na razie lepiej odpukiwać w niemalowane niż publicznie o nich opowiadać. Diabeł nie śpi, a harcuje, takie czasy…
Puentując opowieść powiedzmy tak: człowiek jest niczym – jego dzieło wszystkim. Szaflikowe dzieło – już jest bogate, sprzyjające ludziom i pięknie zapisane w historii. Życzmy dzisiejszemu laureatowi, by je nieustannie, przez długie jeszcze lata udoskonalał, słuchając jak młodsi mówią po swojemu – Szacun, Profesorze !

 

Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszych serwisów. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku, zmień ustawienia swojej przeglądarki.